Uczynki Religijne

UCZYNKI RELIGIJNE
 
Jałmużna, modlitwa, post – trzy akty religijne, jak je nazywa Katechizm. Zarówno post jak i jałmużna oraz różne formy modlitwy, to uczynki zalecane już przez starotestamentalne prawo. Tymczasem Jezus, który, jak sam mówi „nie przyszedł prawa znieść, ale je wypełnić” nadaje im nowy charakter, oparty na głębi wynikającej z jedności z Bogiem w Duchu i przymierzu z Nim.
Nowe Prawo, czyli Prawo ewangeliczne zostało w sposób szczególny wyrażone w Kazaniu na Górze. Cały zbiór nauki Chrystusa wyrażony w tym osobowym spotkaniu z uczniami ukazuje to, co stanowi podstawę naszej chrześcijańskiej wiary.

Kiedy rozważam słowa Pana Jezusa skierowane do uczniów, to z jednej strony wyraźnie doświadczam tego, że nowe Prawo ewangeliczne z każdym słowem bardziej dotyka głębi mego serca a z drugiej strony coraz bardziej doświadczam niemocy jego realizacji. Jezus zwraca uwagę na to, że nie zewnętrzne rytuały stają się podstawą zbawienia, ale czystość serca. Dlatego też zwraca uwagę na intencję uczynków. Dużo łatwiej mi przyjąć i realizować jakąś normę regulującą życie z ludźmi, niż zmagać się z prawdą o tym, że trudno mi trwać w czystych intencjach.

Trzy akty religijne - jałmużna, modlitwa i post, mają mi pomóc w realizacji nowego Prawa. Kiedy je rozważam zaczynam rozumieć, że nowe Prawo „jest łaską Ducha Świętego daną wiernym przez wiarę w Chrystusa”(KKK 1999). To Prawo działa przez miłość, ale bym mogła go realizować potrzebuję zrobić w mym sercu przestrzeń dla działania Bożego Ducha. Dlatego też właśnie jałmużna, modlitwa i post, to uczynki, które, gdy realizując je kieruję się ku Bogu, ludziom a nie dla zewnętrznych rytuałów, pozwalają mi czynić me serce zdolne do kochania.

Pan Jezus podczas omawiania każdego z uczynków religijnych, mówi o Ojcu, który widzi w ukryciu. Jezus przedstawia Ojca nie jako Kogoś, kto tylko czyha, aż człowiekowi się noga podwinie, by go ukarać, ale całym sobą stale odwołuje się do swojej więzi z Nim i do ukazywania Boga jak kochającego Ojca, który zawsze jest przy mnie obecny. Jezus uczy  więc modlitwy, w której w pierwszych słowach mówi o Bogu – Ojcze nasz…

Post, modlitwa i jałmużna mogą mi więc pomóc uczynić przestrzeń w mym sercu dla kochającego Ojca. Uczą mnie więzi z Ojcem i dziecięcej postawy. Dotykają sedna przykazania miłości, które odnosi się do Boga, ludzi i do mnie samej. W kolejnych numerach gazetki będę omawiać każde z  aktów religijnych właśnie w duchu otwartości na Boga, który mocą Swego Ducha może czynić me serce zdolne do kochania.
 
 
MODLITWA
 
Modlitwa - wg definicji Słownika Teologicznego - jest „aktem religijnym, w którym człowiek wchodzi niejako w rozmowę z objawiającym się mu Bogiem”.
Pan Jezus, który sam często się modlił czy to w odosobnieniu, czy też uczestnicząc we wspólnej modlitwie, nadał temu religijnemu aktowi bardzo głęboki osobowy charakter. Kiedy więc Jezus mówi o modlitwie, to nie jest to zwykła nauka, ale jest to zaproszenie do Jego bliskiej i zażyłej więzi z Bogiem Ojcem. „Ojcze nasz…” to nie jest modlitwa, której jedynie formę zalecił Pan Jezus. To jest Jego modlitwa, w którą pragnie mnie włączyć, bym i ja mogła w Jedności z Nim i w Duchu Świętym spotkać mego Boga i mówić Mu „Ojcze”.

Wielkie jest bogactwo zarówno form, treści jak i doświadczeń ludzi w modlitwie. Kiedy jednak położę nacisk na to, że jest to osobowy kontakt z Bogiem, to nie wystarczy mi wiedza, bo to, co osobowe w mym życiu dotyka mego serca. Kiedy więc patrzę na modlitwę w kontekście mojego kontaktu z Bogiem, to muszę się zatrzymać i spojrzeć właśnie w głąb mego serca.
Pan Jezus mówiąc o modlitwie na tę głębie zwraca uwagę:
 
„Gdy ty się modlisz wejdź do swej izdebki” (Mt 6,6).
Jaka jest moja izdebka, w której mam się spotkać z Bogiem na modlitwie? W pierwszym odruchu myślę o miejscu i czasie. Z modlitwą, to jak z rozmową z kimś bardzo bliskim, z którym spotykam się w takim miejscu i o takim czasie, by nam nic nie przeszkadzało i by otoczenie sprzyjało naszej rozmowie.

Moja izdebka, to też moje serce. To tutaj rozgrywa się moje intymne spotkanie z Bogiem, który zna każdy jego zakamarek. Kiedy chcę się spotkać z Bogiem, to potrzebuję wejść do wnętrza mego serca, co nieraz jest trudne. Tutaj odnajduję przestrzenie miłe i radosne, ale też w tym sercu spotykam miejsca, od których chcę uciec, które chcę zapomnieć. Boga jednak nie zaskoczy nic, nawet to, co dla mnie jest wstydliwe czy przerażające. Serce, to miejsce, w którym najbardziej jestem sobą, Tu nic nie muszę grać. Pan Bóg pragnie prawdziwie ze mną być. On zna całą prawdę o mnie i taką mnie kocha. Dlatego też zaprasza mnie bym weszła do izdebki mego serca i tam wsłuchała się w siebie i otworzyła się na Jego w nim obecność. Bóg tam na mnie czeka ze swym Słowem i ze swą uzdrawiającą mocą.
 
„Gdy się modlicie, nie postępujcie jak obłudnicy” (Mt 6,5).
Kiedy zdecyduję się na intymny kontakt z Bogiem w izdebce mego serca, to przestają dla mnie być ważne pozory i gra przed ludźmi. Pan Jezus mówiąc o obłudnikach odwołuje się do faryzejskiej postawy, gdzie każdy gest modlitewny miał zwracać uwagę i budzić szacunek. Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie taką obłudną postawą może też być negowanie wszelkich zewnętrznych form modlitwy, traktując więź z Bogiem jako sprawę prywatną. Stąd tak nieraz mi trudno zrobić znak krzyża świętego, gdy jestem w autobusie i przejeżdżam obok kościoła. Otwarcie się na Boga w mym sercu może mi pomóc w tym, bym bez obłudy jednoczyła się z Nim również w sytuacjach społecznych, nie wstydząc się Go, ale też nie robiąc wokół tego zbytniego rozgłosu.
 
„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie” (Mt 6,7).
Kiedy spotykam się z kimś bliskim, to jestem też tą osobą zainteresowana. Chcę być wysłuchana, ale też pragnę jej wysłuchać. Często to nie słowa decydują o tym, na ile się rozumiemy, ale bycie, wsłuchanie się. Pan Jezus przestrzega przed zbytnią gadatliwością podczas modlitwy. No, bo jeśli będę skupiona jedynie na wypowiedzeniu swej kwestii, to kiedy usłyszę odpowiedź? Czy w ogóle wtedy poznam Tego, do kogo mówię?
 
Wejdź do swej izdebki… Moja relacja z Bogiem jest czymś intymnym, ale jej owocem jest miłość, która w naturalny sposób pragnie się rozlewać a nie zamykać tylko w izdebce mego serca.
 
 
POST
 
Post - według Słownika Nowego Testamentu - to „uniżenie swej duszy, czyli przyjęcie postawy zależności względem Boga”. W praktyce polega on na dobrowolnym ograniczeniu swych pragnień i dotyczy w pierwszym rzędzie codziennego pokarmu, ale można go także rozciągnąć na inne sfery życia. Post w takim ujęciu wydaje się być mało atrakcyjny w świecie, gdzie liczy się przebojowość i niezależność. Trudno dziś przyjmuje się autorytety, więc i trudno przyjąć postawę uniżenia. Uniżenie to jednak nie może być celem samym w sobie, ale wynika z faktu przyjęcia Boga, jako kochającego Ojca. Pan Jezus dużo pościł, ale nie dla zasady. Jego postawa była wynikiem pełnej zażyłości z Ojcem a post był wyrazem ufnego zdania się na Boga. Całkowite zdanie się na Boga - to najpełniejszy przejaw ufności i miłości. Jak dziecko, które wie, że nie musi się o nic troszczyć, bo nawet, gdy jest mu źle, to rodzic się nim zajmie.
Co mówi mi Pan Jezus o poście i jego wartości w mym życiu?

„Gdy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy, którzy ponurym wyglądem chcą ludziom pokazać, że poszczą”
(Mt 6,16)
Pan Jezus, podobnie jak w odniesieniu do modlitwy, wskazuje, że post, to nie zewnętrzny rytuał, który ma być dla ludzi widoczny, ale najpierw rozgrywa się w sercu. A co jest w mym sercu? Czasem lubię tam przebywać, ale też mi się zdarza, że panuje tam chaos, nieuporządkowanie myśli i uczuć. Czuję, że potrzebuję pokoju, którego w tym, sercu nie odnajduję. Pragnę wtedy uciec i tak łatwo mi zagłuszać ten niepokój i nieuporządkowanie poprzez np., objadanie się, pozwolenie sobie na jakieś szaleństwo. Nie chodzi o to, że to jest złe, ale właśnie post, dobrowolnie przyjęty, ma mi pomóc zatrzymać się w mym sercu, dotknąć źródła mego niepokoju i otworzyć się na leczącą obecność Boga. Post ma mi pomóc zrobić w sercu miejsce dla Boga i „okiełznać” to, co mi przeszkadza w relacji z Nim.

„A twój Ojciec, który widzi w ukryciu, nagrodzi ciebie”
(Mt 6,18).
Dobrowolne przyjęcie postu w celu otwarcia się na Bożą miłość, przynosi korzyści:
Doświadczenie postu pozwala mi dotknąć i uświadomić sobie ile na co dzień od Boga dostaję. No, bo jeśli spróbuję ograniczyć się w jedzeniu, to dostrzegam wartość posiłku. Jeśli odejmuję sobie jakieś przyjemności, to widzę jak na co dzień dużo dostaję, etc. Doświadczenie, jak jestem na co dzień obdarowywana otwiera mnie na Darczyńcę. To może w mym sercu zrodzić wdzięczność za wszystko, za każdą chwilę, za każdą rzecz, za każdego człowieka, za…życie.
Doświadczenie obdarowania uświadamia mi też, że bez tego obdarowania nie jestem w stanie żyć, że całkowicie od Boga zależę. Przyjęcie tej prawdy, z równoczesnym przekonaniem, że zależę od Tego, który sam najpierw się uniżył i On kocha mnie bez granic, może rodzić postawę dziecięcej ufności, która pozwala mi czuć się bezpiecznie w Jego rękach. Pojawia się wtedy poczucie zależności, ale takie, w którym jest pokój i wolność.

„Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz”
(Mt 6,17).
Post często kojarzy się ze smutkiem, szarością. Tymczasem Pan Jezus wyraźnie wskazuje, że choć jest to akt wewnętrzny, to wiąże się też z zewnętrzną postawą zdrowia, świeżości. Umartwianie się więc nie może mieć charakteru wyniszczania, negowania swego ciała. Poza tym, post najczęściej podejmowany jest przed nadejściem jakiegoś święta. W codzienności też ograniczam jedzenie, gdy czeka mnie przyjęcie, i wcale tego nie przyjmuję z udręką, a raczej z radosnym oczekiwaniem. Podjęcie postu wiąże się wiec z wysiłkiem, wyrzeczeniem, ale nie miałoby ono sensu, gdyby nie towarzyszyła mu postawa wiary i nadziei na radosne doświadczanie jedności z Bogiem. W Kościele chrześcijańskim, bowiem „post jest praktyką powszechnie uznawaną i symbolizuje postawę oczekiwania na ponowne przyjście Pana” (Słownik Nowego Testamentu)
Post - podobnie jak modlitwa - jest zaproszeniem Boga do mego wnętrza i w tym kontekście ma wymiar indywidualny. Post ma też wymiar wspólnotowy  Przejawia się on w przyjęciu dni i form postu zalecanych przez Kościół. W ten sposób, niezależnie od kulinarnych upodobań, w każdy piątek poprzez niejedzenie mięsa daję wyraz mej łączności z całą wspólnotą Kościoła w czczeniu pamiątki Śmierci Pana Jezusa (przy czym w Wielki Piątek post jest zarówno jakościowy jak i ilościowy). Dniem postu, jaki podejmuję w łączności z Kościołem, jest też Środa Popielcowa. Zaleca się również post w Wigilię Narodzenia Pańskiego.
W podejmowaniu postu ważna jest też intencja. Związana jest ona też z otwarciem się na potrzeby drugiego człowieka, a z tym bardzo ściśle wiąże się kolejny akt religijny - jałmużna, o którym w następnym numerze gazetki. Post jest aktem religijnym, który stawia mnie w prawdzie. Prawda daje wolność a wolność to przestrzeń dla miłości.
 
 
JAŁMUŻNA
 
Jałmużna dana ubogim jest, według Katechizmu Kościoła Katolickiego, „jednym z podstawowych świadectw miłości braterskiej; jest ona także praktykowaniem sprawiedliwości, która podoba się Bogu” (KKK, 2447).
W jałmużnie nie chodzi tylko o dawanie pieniędzy. To dawanie drugiemu tego, co potrzebne, by mógł on godnie żyć. Chodzi o całościową, czynną postawę miłości, w której swe dobra materialne, ale też czas, umiejętności, talenty traktuję jako dar darmo dany i dzielę się nimi. W taki właśnie sposób realizował jałmużnę Pan Jezus, który nie tyle wspierał materialnie, bo sam niewiele posiadał, ale dawał Siebie – swój czas, siły, swe modlitwy i posty – cały dla człowieka aż po śmierć krzyżową.
Jałmużna, wydaje mi się, że w przeciwieństwie do modlitwy i postu, jest uczynkiem, który „dobrze wychodzić” może każdemu, niezależnie od wyznawanej przez niego religii. Zdarza mi się spotykać ludzi niewierzących, którzy z taką miłością potrafią dzielić się z bliźnim, że mnie wstyd za brak u mnie takiej postawy. Czym więc jest jałmużna w rozumieniu chrześcijańskim? Czego uczy mnie Jezus?

„Gdy wspierasz potrzebującego, nie trąb o tym przed sobą. Tak bowiem robią obłudnicy
” (Mt 6,2).

Boża sprawiedliwość różni się od ludzkiej, takiej „handlowej”, bo jest ona oparta na miłosierdziu. To Bóg jest panem miłosierdzia. Wszystko, co mam, mam od Niego. Żyję dzięki Jego miłości. Nie mogę więc siebie stawiać w roli rozdającego dary. „Cóż masz, pyta św. Paweł, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał” (1 Kor 4,7). Jałmużna wiąże się więc najpierw z przyjęciem Boga, jako sprawcy wszelkiego dobra. Chwalenie się tym, że coś komuś daję jest obłudne, bo to, czym się dzielę zostało mi dane nie dzięki moim zasługom, ale z miłości. Po raz kolejny więc Jezus kieruje mnie w głąb mego serca, bym prosząc o moc Ducha św. zobaczyła to, czym zostałam obdarowana. Wdzięczność za te dary może zrodzić we mnie postawę radosnego dawcy.
           
„Gdy wspierasz potrzebującego, niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa”(
Mt 6,3).

Dawać tak, by robić to nie tylko bez rozgłosu, ale jakby „automatycznie”, nawet nieświadomie. Zdarza mi się to, ale tak naprawdę wobec kogoś bliskiego, kogo kocham. Tak robią zakochani, tak robią rodzice wobec dzieci. Wtedy nawet odejmuję sobie, by dać temu, kogo kocham. I to zarówno rzecz materialną, jak i swój czas, siły, etc. Wyzwanie Bożej miłości stawia mi jednak na drodze bliźniego, którego nie znam, czy nawet kogoś, wobec którego czuję niechęć. Wtedy już moje dawanie przemyślam i zastanawiam się czy, i co dać. Wtedy dużo trudniej o spontaniczny, automatyczny odruch. Wtedy też częściej zdarza mi się dawać nie z miłości, ale by zaspokoić sumienie.
Miłość, która popycha mnie do dawania nie jest więc moja. Muszę prosić Ducha św. by wlewał we mnie łaski zauważania bliźniego i odważnego, ale też roztropnego obdarowywania go. Im więcej we mnie Bożego ducha miłości, tym bardziej jestem skłonna do dzielenia się nie tylko tym, czego mam w nadmiarze, ale i tym, o co sama muszę zabiegać. Boża sprawiedliwość wychodzi poza ramy sprawiedliwości ludzkiej i każe mi nieraz oddać drugiemu to, co wydaje się, że od zawsze jest moje i czego ja sama potrzebuję.

„A twój Ojciec, który widzi także to, co ukryte, nagrodzi ciebie”
(Mt 6,4).

Tak naturalne jest to, że chcę doświadczać wdzięczności i efektów swego pomagania. Tymczasem nawet najbliższy człowiek potrafi zawieść. Pozostaje wtedy ból, zawód i często niechęć do kolejnych aktów miłości. Kiedy opieram jałmużnę na swych siłach, na chęci zaspokojenia swoich ambicji, to mogę sobie nie poradzić z ludzką niewdzięcznością. Tylko Pan Bóg może wlać we mnie taką miłość, która „nie szuka poklasku”, a która daje pokój oparty na ufności i wierze Jego słowom, które zapewniają o nadprzyrodzonej wartości każdego odruchu dobra dla innych.
 
Jałmużna otwiera mnie na potrzeby drugiego człowieka. Czynienie dobra pozwala mi to dobro w sobie zobaczyć i wzbudzić akt wdzięczności Bogu za Jego miłość do mnie i tych, których On sam przeze mnie obdarowuje. A wdzięczność pomaga bardziej kochać…
 
B. Król
menu